Mazury, Prusy Wschodnie, Warmia, historia Warmii i Mazur, Dąbrówno, Gilgenburg, Ryn, Olsztynek, Miłomłyn, Mierzwa, kroniki, reportaże, bibliofilstwo, wydawnictwa bibliofilskie, księgarnia internetowa, Moja biblioteka Mazurska, historia Warmii i Mazur













A dąb rośnie.
Antologia reportażu o Warmii i Mazurach po 1945 roku


Od wydawcy

Prawie dwa lata temu, na tarasie baru, z którego roztaczał się widok na senny port żeglarski w Rucianem-Nidzie, poprosiłem Tadeusza Prusińskiego o dokonanie wyboru reportaży o Warmii i Mazurach. Wydanie antologii tych tekstów było od dawna moim marzeniem.

Kiedy mając siedemnaście lat, wyjeżdżałem w wakacje na wyspę nad jeziorem Wigry, z grupą tak samo nastoletnich przyjaciół, nie przypuszczałem nawet, że późniejsze życie przyjdzie mi spędzić w Krainie Tysiąca Jezior. Dla mnie, człowieka urodzonego w Lublinie, studiującego w Warszawie, któremu "woda" kojarzyła się z brudną Bystrzycą i przygnębiającą Wisłą, torfiastym Zalewem Zemborzyckim i granatowo-brunatnym Zalewem Zegrzyńskim, suwalskie krajobrazy, jak i samo "gubernialne" miasto Suwałki, były obrazami z nieznanej, ale jakże pięknej, bajki.
Kiedy w kilka lat później jechałem autobusem PKS-u z Olsztyna obejmować w administrowanie Muzeum Bitwy Grunwaldzkiej w Stębarku i na kilka kilometrów przed Mielnem droga wjechała w hektary kwitnącego rzepaku, a ja, z nosem przy szybie, nie mogłem oderwać wzroku od żółtego przestworu oceanu, powinienem już jednak przewidzieć, że to właśnie Mazury staną się dla mnie drugą, "małą" ojczyzną.

Moim najbliższym sąsiadem w Stębarku był Mazur z Browiny, mistrz stolarski, Walenty Baukrowitz. To z nim, raz do roku, gdzieś pod koniec sierpnia, jeździłem w podulnowskie lasy, by zebrać "chućkogój", ziele, które zalane samogonem, uważał Majster - czasami zresztą najzupełniej słusznie - za panaceum na wszelkie dolegliwości. Przesiedziałem z nim wiele godzin słuchając opowieści o świecie, który wraz z ludźmi, takimi jak on, odchodził powoli w niepamięć.
Na kamieniu, na wysokim brzegu jeziora Łubień, obok namiotów rozbitych przez moich warszawskich przyjaciół, a niedaleko masztu oznaczającego miejsce, w którym stanęła przed bitwą pod Grunwaldem królewska kaplica, lubił siadać Mazur, Hubert Góralski, bajarz tak wielki, że do dzisiaj nie wiadomo ile z tego co mówił dziesiątkom dziennikarzy i etnografów było prawdą, a co wymysłem jego cudownej wyobraźni...
Ci dwaj ludzie, dziś nieżyjący, pierwsi uczyli mnie Mazur.

Chłonąłem też wszystko, co o tej Ziemi pisano.
Przeczytałem wszystkie książki Hansa Helmutha Kirsta, którego rodzina mieszkała przed II wojną w Stębarku. Przypadek sprawił, że byłem później jedynym dystrybutorem jego powieści "Bóg śpi na Mazurach". Do dzisiaj nie jestem pewien: czy rzeczywiście Bóg po tej Ziemi nie stąpał, czy też - tworząc ją jako najpiękniejszą na świecie - lubił na niej zasypiać... Może, zresztą, oba te twierdzenia są tak samo prawdziwe?...

Młody Kirst jeździł do pobliskiego miasteczka Dąbrówna (wówczas: Gilgenburg), w którym mnie przyszło mieszkać od lat prawie dziesięciu. Uwiecznił je potem i jego mieszkańców na łamach kilku swoich powieści. Poznałem dzieci kirstowskich bohaterów, odwiedzających po wielu latach krainę swojego dzieciństwa.
Dopiero teraz, kiedy piszę te słowa, myślę, że wiem, jakim ta podróż musiała być dla nich przeżyciem. Sam bowiem właśnie co wróciłem z wyprawy na ukraińskie kresy II Rzeczpospolitej. I choć moja rodzina nie pochodzi z tym ziem, wyjazd ten był dla mnie wstrząsającym przeżyciem. Bo, choć jestem raczej silnym człowiekiem, trudno mi było zachować obojętność wobec przepięknych, często nawet w swojej dzisiejszej ruinie, kościołów, pałaców i zamków. Wobec pamiątek wielkich wydarzeń naszej historii. Wobec zbiorowych mogił Polaków, którzy zginęli w drugiej połowie 1945 i w 1946 roku, a więc długo po zakończeniu na tamtych terenach działań wojennych. Wobec, zgiętych przez życie w pałąk, karków samotnych staruszek, których kresowa polszczyzna do dzisiaj brzmi w moich uszach...
Przez łzy wzruszenia, które na Ukrainie szkliły się czasem w moich oczach, widziałem drżenie rąk i tłumioną chropowatość głosów byłych mieszkańców miasteczka Gilgenburg.

Warmia i Mazury nie są jedyną tragiczną krainą tej części Europy. Są ledwie jedną z tych, którym przyszło zapłacić cenę, cenę straszliwą, za chore urojenia obcych i niepopełnione grzechy własne.

Czytałem Kirsta, czytałem też Kruka i Wiecherta, ale zaczytywałem się reportażami. Nawet wtedy, kiedy sam zacząłem je pisać. To one pozwoliły mi lepiej zrozumieć Ziemię, na której przyszło mi żyć. Dostarczały wiedzy, refleksji i wzruszeń.

Historia piśmiennictwa jest luźnym zbiorem kart "wielkiej" literatury: fragmentów powieści, scen dramatów, wierszy. Imaginacji mistrzów pióra. Paradoksalne - reportaż, który jest przecież autentycznym świadectwem zapisu każdej epoki, od swoich początków lokowany był przez badaczy gdzieś na marginesie literackich dokonań. Być może dlatego, że łatwiej nam uwierzyć w to, iż piękno i ciepło znacznie częściej żyją w świecie wyobrażeń, niż towarzyszą naszym codziennym zmaganiom.
Reporterzy są kronikarzami rzeczywistości. Ich teksty zawsze stanowić będą dla wszelkich badaczy najlepsze uzupełnienie urzędowych dokumentów. Z wiedzy historyków, socjologów, ale i dziennikarzy przecież, czerpią potem literaci. Tyle, że co ostatni najczęściej dzielą się z nami ledwie światem swoich wyobrażeń.
Ta książka jest próbą ukazania powojennych dziejów Warmii i Mazur bez literackiej fikcji.

Z satysfakcją oddaję dzisiaj Czytelnikom antologię reportaży "A dąb rośnie", pióra wielu wybitnych polskich Reporterów. Chylę przed nimi czoła nie tylko z powodu mistrzostwa ich warsztatu. Z całego serca dziękuję im (lub ich spadkobiercom) za zgodę na nieodpłatne wykorzystanie tekstów. Z honorarium zrezygnował także Mieczysław Wieliczko, olsztyński artysta-fotograf. Te gesty pozwoliły w istotny sposób obniżyć koszty całego przedsięwzięcia.

Winien jestem też podziękowania kilku osobom, bez których antologia w tym kształcie nie mogłaby powstać. Tadeuszowi Prusińskiemu za wielomiesięczną pracę nad wyborem. Wielu sprawi on pewnie satysfakcję. Profesorowi Andrzejowi Saksonowi za słowa wstępu, interesująco kreślące tło opisywanych w reportażach wydarzeń.
Wdzięczny też jestem Aleksandrze Rudalskiej, bez której benedyktyńskiej wręcz pracy, nie dałoby się uniknąć wielu błędów oraz jej Ojcu, Józefowi, z którym przyszło nam już po raz kolejny, a mam nadzieję, że i nie ostatni, zmagać się z wydaniem książki.

Antologia "A dąb rośnie" ukazuje się jako drugi tom Mojej Biblioteki Mazurskiej. Pozostaję w nadziei, że Moja Biblioteka stawać się będzie powoli częścią Waszej, naszej wspólnej Biblioteki Mazurskiej.





   Copyright Moja Biblioteka Mazurska 2003

Projekt i wykonanie NG Interactive